Wszystkie Z regionu szczecińskiego W skrócie Z kraju

z kraju artykuł

Wrocław: Dlaczego pociągi jeżdżą pod niespecjalnym nadzorem

Joanna Banaś, Gazeta Wyborcza,

dodane przez kasiek007

Jak to możliwe, że pół godziny po rozpoczęciu pracy maszynista ma trzy promile alkoholu? To proste, musiał pijany wsiąść do lokomotywy. Czemu nikt go nie powstrzymał?
Po wtorkowym wypadku prowadzący pociąg maszynista spółki Intercity został zwolniony z pracy, a dyspozytor ze stacji Wrocław Główny zawieszony w obowiązkach. Ostra rozmowa czeka też maszynistę pociągu, który zdał pociąg z Krakowa na stacji Wrocław Główny. Policja i prokuratura będą sprawdzać, co naprawdę stało się na dworcu we Wrocławiu, i jak to możliwe, że życie 240 osób spoczywało w rękach pijanego człowieka, który po wypadku schował się w krzakach, a zeznawać będzie mógł najwcześniej dobę po wypadku, jak już wytrzeźwieje.
Spółka Intercity natychmiast po wypadku zrobiła to, czego od niej oczekiwano. Zapowiedziała zaostrzenie zasad bezpieczeństwa: teraz każdy maszynista przed każdym kursem będzie musiał dmuchać w balonik. Czy jednak na pewno system będzie już teraz tak szczelny, żeby uniemożliwić prześlizgnięcie się nieodpowiedzialnemu pracownikowi kolei? Przecież teoretycznie do tej pory pijany maszynista też nie mógł prowadzić pociągu. I też powinien być kontrolowany. Być może więc pytanie brzmi inaczej: Czy w Polsce w ogóle da się wprowadzić zasadę "Piłeś, nie jedź"?

Obowiązująca dotąd procedura też wydawała się jasna i sensowna. Dyspozytor powinien za każdym razem dokładnie przyjrzeć się maszyniście i zanim wyda mu dokumenty przewozowe, ocenić, czy nie jest pijany albo na przykład chory. Bo z ciężką grypą też nie powinien prowadzić pociągu. Dyspozytorzy mają nawet do dyspozycji alkomaty. I ponoć z nich korzystają.

Pracownicy kolei, z którymi rozmawialiśmy, nie ukrywają (oczywiście anonimowo), że system był dziurawy. Wystarczyło na przykład, żeby dyspozytor poszedł do toalety, zostawiając w okienku gotowe dokumenty dla maszynisty. Oczywiście nie powinien był tego robić, ale przecież chodziło o czas. A pijany maszynista mógł przemknąć do lokomotywy bez jakiejkolwiek kontroli.

Mogło się też zdarzyć, że maszynista przejmował pociąg na stacji bezpośrednio od kolegi. I ten przypadek przewidują odpowiednie procedury. Jeśli maszynista, który kończy służbę, ma jakiekolwiek wątpliwości co do kondycji zmiennika, pod żadnym pozorem nie wolno mu przekazać pociągu. Czasem jednak ma na to nie więcej niż dwie minuty. Musi się w tym czasie spakować, zabrać taśmę z szybkościomierza (rodzaj czarnej skrzynki pociągu), który np. znajduje się w tylnej kabinie pociągu, nie ma więc nawet czasu, żeby koledze się przyjrzeć. Poza tym maszyniści nie mają alkotestów i oceniają na oko.

Mogło być też tak, że maszynista, który przyprowadził do Wrocławia pociąg np. z Poznania, upił się podczas przerwy, po której wracał do Poznania. Nie musiał nawet szukać sposobu na oszukanie dyspozytora, bo w ogóle się u niego nie pojawiał. Dokumenty dostał wcześniej, w Poznaniu.

W istocie więc wszystko sprowadza się do doboru ludzi wykonujących odpowiedzialne zawody, a takim na pewno jest maszynista pociągu wiozącego setki ludzi. Tylko samo środowisko kolejarzy może skutecznie doprowadzić do eliminacji osób, które po prostu nie powinny na kolei pracować. A to nie nastąpi, dopóki będzie tam przyzwolenie na zachowania takie, o jakich opowiadali nam kolejarze. Bo oczywiście alkomaty utrudnią życie zwolennikom prowadzenia pociągów na podwójnym gazie, ale wątpliwe, żeby całkowicie uchroniły nas od takich przypadków. Bo każdy przepis da się obejść.

Można przecież nawet wyobrazić sobie alkomaty montowane w każdej kabinie lokomotywy: nie dmuchniesz, nie odpalisz silnika. Można. Ale przecież Polak potrafi. Prosi kolegę o dmuchnięcie lub zabierze ze sobą dziecko.

źródło: Gazeta Wyborcza

możliwość komentowania została wyłączona